Był sobie raz sympatyczny niedźwiadek o bardzo małym rozumku. Uwielbiał miód i swoich przyjaciół i wciąż pakował się w kłopoty.
Nazywał się Winnie the Pooh, a jego przygody opisał A.A. Milne. To jedna z najpopularniejszych pozycji literatury dziecięcej na całym świecie. Każdy kojarzy misia fajtłapę i jego przyjaciół. W Polsce przez lata Winnie znany był jako Kubuś Puchatek. Znanego przekładu dokonała Irena Tuwim. Było to w roku 1938 i od czasu pierwszej publikacji tej wersji kolejne pokolenia Polaków pozwałay Kubusia. Prosiaczka. Kłapouchego. Kangurzycę i Maleństwo.
Ale w 1986 roku do księgarni trafił nowy przekład pod nowym tytułem:”Fredzia Phi-Phi”. Jego autorka, profesor literatury amerykańskiej Monika Adamczyk-Garbowska, została odsądzona od czci i wiary. Co to za pomysły, żeby Kubusiowi nadać imię żeńskie?! I jak można było zmienić imiona pozostałych bohaterów? Jakim prawem Kłapouchy zamienił się w Iijaa? Dlaczego nie ma już słodkiego Maleństwa tylko Gurek?!
Autorka tłumaczyła, że szanuje dokonanie Ireny Tuwim, ale uważa, że jej wersja to tylko swobodna interpretacja oryginału. Chciała sprawdzić jak „Winnie the Pooh” brzmiałby przetłumaczony z większym poszanowaniem wersji angielskiej. Po latach znaleźli się specjaliści od literatury, którzy pochwalili jej pracę oraz odwagę. Jednak wcześniej, prosto i brutalnie rzecz ujmując, „Fredzie Phi-Phi” i jej autorkę zmieszano z błotem. Oto co znaczy siła przyzwyczajenia! Jeśli przez lata był Kubuś, to tak ma już zostać.
Z innymi tłumaczeniami też różnie bywało, chociaż nie zawsze tak burzliwie.
Kultowy już „Władca Pierścieni” Tolkiena doczekał się w Polsce kilku tłumaczeń, To pierwsze i najsłynniejsze jest autorstwa Marii Skibniewskiej. Wprawdzie nie wszyscy zadowoleni byli z faktu, że Aragorn został ochrzczony Obieżyświatem. Ale i tak tłumaczenie przyjęło się i jest jednym z najpopularniejszych. Później za przekład zabrał się Jerzy Łoziński. Posypały się na niego gromy za spolszczanie wielu nazw, błędy i brak wyczucia językowego. Na przykład w jego wersji Obieżyświat to Łazik, krasnoludy – krzaty, Bilbo Baggins – Bilbo Bagosz.
Jak widać, czytelnicy to wytrwali strażnicy ukochanych przez nich książek – czasami walczą w imię zgodności z oryginałem, czasami w imię swoich sentymentów (jak w przypadku „Kubusia Puchatka).
Niektórym tłumaczeniom, nawet jeśli nie do końca zgodnym z oryginałem, nie obrywa się. Bo, na przykład, przetarły szlak dla pozostałych przekładów.
Tak było w przypadku „Fizi Pończoszanki”. Tak tłumaczka Irena Szuch-Wyszomirska nazwała Pippi Långstrump, szaloną, zbuntowaną i radosną dziewczynkę powołaną do życia przez szwedzką pisarkę, Astrid Lindgren. Pierwsze polskie tłumaczenie książki ukazało się w 1961 roku, kilkanaście lat po wyjściu oryginału. Często spolszczano wtedy angielskie nazwy i imiona, stąd Fizia, a nie Pippi. Zresztą nieznano wtedy jeszcze filmu szwedzkiego – telewizyjny serial o Pippi powstał dopiero w 1969 roku. Dzieci polskie kojarzyły więc długo tylko Fizię. Jako Pippi w polskich przekładach rudowłosa dziewczynka pojawiła się dopiero w 1991 roku. Wprowadziło to małe zamieszanie. Przez jakiś czas w świadomości czytelników funkcjonowała Fizia Pończoszanka, Pippi Pończoszanka i Pippi Långstrump. Teraz książka ta wznawiana jest już tylko z oryginalnym imieniem i nazwiskiem bohaterki.
(ma)