Puryści językowi są niepocieszeni, ale takiego obrotu spraw uniknąć nie można.
Do języka polskiego przedostają się sformułowania z języka angielskiego w niezmienionej formie. Częściowo wynika to ze zwięzłości angielskiego. Wiele rzeczy można tu ująć skrótowo, bez zbędnych tłumaczeń. Poza tym obcojęzyczne słowa, skróty i akronimy (wyrazy powstałe z pierwszych liter kilku słów) tak bardzo wrosły już w polski (i nie tylko!) język, że stały się uniwersalnym kodem. I właściwe nie wymagają tłumaczenia. Bo i po co, skoro wszyscy wiedzą o co chodzi?
Oto kilka przykładów:
OMG – czyli oh my god. Można by pewnie spróbować „przerobić” ten skrót na język polski i posłużyć się OMB (od O mój Boże). Tylko kto to zrozumie…?
WTF – samo przekleństwo tak się już w Polsce przyjęło, że można je usłyszeć równie często jak jego polski odpowiednik. Wynika to być może z tego, że dla wielu z nas słowa obcojęzyczne, nawet te wulgarne, nie mają takiej siły rażenia. Tak więc o wiele łatwiej jest komuś w chwili irytacji (mowa tu szczególnie o osobach w młodym wieku) rzucić pod nosem skrót brzmiący dla polskiego ucha spokojniej, a nie tak wulgarnie i ostro jak w języku polskim.
I chociaż wszyscy użytkownicy terminu wiedzą, że w tym przypadku pozory mylą, to jednak chętnie go używają.
Jeśli ktoś prosi nas, abyśmy wykonali coś ASAP oznacza to – jak najszybciej, najlepiej na wczoraj 🙂 Dokładna forma angielska brzmi „As Soon As Possible„. Skrót jest często wykorzystywany w firmach, korporacjach, ale nie tylko.
Kolejny akronim, LOL, jest mniej oficjalny i wszedł już na stałe do codziennego języka. Głównie wykorzystuje się go w czatach internetowych i SMS-ach, ale zaczyna przenikać i do mowy potocznej. Oznacza on „laughing out loud”, czyli „śmieję się na głos”. W chwilach wyjątkowo wielkiego rozbawienia można użyć również ROTFL (Rolling Over The Floor Laughing), a więc tarzać się ze śmiechu po podłodze.
Wspomniany tu wcześniej SMS to też skrót z języka angielskiego i oznacza short message service – krótką wiadomość tekstową. Jednak akronim polskiej wersji – KWT – nie brzmi już tak atrakcyjnie, prawda…?
Co do słów, które przeniknęły już na stałe do języka polskiego, jest tego mnóstwo i często nie zdajemy sobie nawet sprawy, że ich używamy.
Na przykład w języku korporacyjnym używa się wielu słów nie tłumacząc ich z angielskiego. Lepiej brzmi deadline niż ostateczny termin zakończenia projektu. Lepszy jest target niż cel do osiągnięcia, czy też w slangu marketingowym – docelowi odbiorcy do których kierowane są nasze działania. Zdarza się, że przed pracownikiem stawia się challenge (wyzwanie), czasami wymaga się też, aby challengował on problemy (stawiał im czoło). A o kolejnych przypadkach czy sytuacjach mówi „kejsy” (od ang. case – przypadek, sprawa).
No i ręka w górę, kto słyszał, że jakiś budynek, mieszkanie czy nawet samochód mają piękny design...?
Jak widać, mariażu angielskiego z polskim nie unikniemy. Ważne, aby takie łączenia miały sens, uzasadnienie i brzmiały zgrabnie i znośnie. Bo inaczej zginiemy pod challengami kejsów mnożących się w błyskawicznym tempie. I wtedy zostanie już tylko LOL i WTF…
(ma)